Spring
Wyszłam z domu i jak każdego dnia skierowałam się w stronę pobliskiej kwiaciarni, która była otwarta bez względu czy to święto czy nie. Kwiaciarka na mój widok uśmiechnęła się szeroko.
-Dzień dobry.-przywitałam się.
-Witaj Spring.-powiedziała wesoło, a z zaplecza szybko wyszedł Max.
-Hej.-patrzył na mnie.
-Cześć.- odpowiedziałam lekko rumieniąc się.
-To co zwykle?- zapytała pani Mary.
-Tak poproszę i jeszcze taki sam tylko w innym kolorze.
-To tak żółty-powiedziała i dała mi do ręki bukiet z goździków- A ten drugi to jaki kolor?- zapytała.
-Może z tych ciemno różowych.- powiedziałam.
-To było stwierdzenie tak?
-Tak mamo.- powiedział załamany Max, ja tylko uśmiechnęłam się. On patrzył cały czas na mnie, a ja na niego jakoś w dziwny sposób ciągnęło mnie do niego, ale to nie jest najlepsze moment na zakochanie.
-Oj dobrze, już dobrze. Czyli te ciemno różowe.
-Tak, tak.- przytaknęłam.
-Proszę.- po chwil dostałam do ręki drugi bukiet. Szybko zapłaciłam pożegnałam się i skierowałam się w stronę cmentarza. Dziś akurat przypadał trzeci miesiąc odkąd zginęli i właśnie dlatego idę na cmentarz. Minęłam bramę wejściową, a po moim ciele przeszedł zimny dreszcz. Za każdym razem od tych trzech miesięcy miałam to uczucie kiedy znajdowałam się w tym miejscu, tak jakby ktoś przy mnie był. Może właśnie tak było? Ludzi kiedy dowiadują się o tym że straciła obojga rodziców w takich okolicznościach powtarzają zawsze to zdanie " Oni każdego dnia są przy Tobie, choć Ty ich nie widzisz, oni czuwają i nie pozwolą Cię skrzywdzić." Czyżby oni mieliby racje?Zbliżyłam się do grobu rodziców, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Wiele razy obiecałam sobie że już nie będę płakać, ale to jest silniejsze ode mnie. Przyklękłam przy nagrobku wyciągając drżącą rękę aby dotknąć wyrytych na nim imion tej kochanej dwójki.
-Dlaczego wy?- zawsze zadawałam to samo pytanie.- Dlaczego akurat teraz? Ja ma tylko szesnaście lat, tak teraz pewnie powiedzielibyście że za nie całe trzy miesiące skończę siedemnaście, ale to i tak za mało żeby stracić was oboje w dodatku nie żegnając się z wami. Nigdy nie wybaczę sobie tych słów które wtedy wypowiedziałam, przepraszam. Tak bardzo przepraszam.- mówiąc to po moich policzkach spływało miliony łez.
-Oni już dawno Ci wybaczyli kochanie.-usłyszałam jak ktoś do mnie mówi, odwróciłam się i zobaczyłam starszą panią o lasce.
-Słucham?- zapytałam.
-Oni już dawno Ci wybaczyli.- powtórzył, a jednak nie myliłam się co do tego co mi powiedziała.
-Nie wydaje mi się.-powiedziałam pociągając nosem patrząc na zdjęcie przytulonych do siebie rodziców.
-Uwierz mi, oni nie moją do Ciebie żalu i patrzą na Ciebie tam z góry.-dodała pokazując na niebo, poparzyłam w górę a na zawołanie z niego zaczął prószyć śnieg. Zawsze czekałam na ten pierwszy moment, ale to nie zdarzało się zbyt często w Londynie.
-Uwielbiam śnieg.-powiedziałam po cichu.
-Wisz to jest znak, oni czuwają zawsze i wszędzie.- mówiła kobieta.
-Dziękuje pani.
-Moje dziecko co Ty masz na nogach i co to za kurtka?- zapytała, a ja popatrzyłam na swoje stopy, no tak trampki, a później na kurtkę, skórzana. Tak inteligencja Spri. Jednak Winter miała racje. Jak zawsze.
-Uciekaj mi stąd do domu bo się rozchorujesz.- ciągnęła dalej starsza pani.
-Nic mi nie będzie.- doprałam.
-Oni na pewno nie chcieliby żebyś była chora.- pokazała na nagrobek.
-Ma pani racje.- powiedziałam i wstałam, chciałam już iść ale zapomniałam zostawić kwiaty, więc wróciłam i położyłam bukiet.- Kocham Was. -szepnęłam i odwróciłam się do kobiety.- Dziękuje pani za tą rozmowę.
-Nie ma za co moje dziecko, mam nadzieje że szybko się pozbierasz.- odpowiedziała.
-Dasz radę, do widzenia.- powiedziała i odeszła w głąb cmentarza. A ja ruszyłam do wyjścia, ale nie skierowałam się do domu teraz moim drugim przystankiem było miejsce, gdzie przesiaduje całe dnie. A mianowicie, Westminster bridge.
To tam właśnie 25 września zginęły dwie najważniejsze osoby w moim życiu, osoby które to życie mi dały. Szłam bardzo wolnym korkiem, nigdzie nie śpieszyło mi się, a już na pewno nie do domu. To dziwne, po śmierci rodziców powinnyśmy trzymać się razem, a my jeszcze bardziej oddaliłyśmy się od siebie. Nigdy nie byłyśmy jakoś tak strasznie zżyte, nie chodzi o to że nie rozmawiałyśmy ze sobą, ale na pewno było o wiele lepiej niż jest teraz. Umiałyśmy rozmawiać ze sobą na wszystkie tematy, mówiłyśmy to co leży nam na sercu. Umiałyśmy słuchać się nawzajem, a teraz to wszystko się zmieniło. My się zmieniłyśmy. Summer imprezuje nie wiadomo z kim i nie wiadomo gdzie. Autumn zachowuje się tak jakbyśmy nie istniały, jakby to tylko ona straciła rodziców, ale nie była ani razu na cmentarzu od pogrzebu. Winter próbuje ogarnąć tą całą sytuacje z tym że teraz to ona jest naszym prawnym opiekunem, stara się zachowywać jak matka, ale nie zawsze jej to wychodzi. Bo tak pomyślmy mama nigdy nie puściłaby mnie w trampkach z domu pod koniec grudnia, a ona tylko zapytała i machnęła na to wszystko ręką. Rozglądnęłam się do koła byłam już na moście, z daleka widziałam już miejsce gdzie samochód rodziców wpadł do wody. Rysy na barierce i wprawiona nowa całkiem nie pasująca część. Znów po mojej twarzy spłynęły łzy.
Zbliżyłam się do balustrady i jak każdego dnia wychyliłam się aby zobaczyć jak płynie Tamiza, to ona zabrała mi, nam dwie osoby które kochałyśmy najbardziej. Stojąc tak wychylona zaczęłam wyciągać po jednym kwiatku z bukietu i zrzucałam jej do wody. Nie zwracałam uwagi na ludzi którzy przechodzili obok mnie, oni raczej też nie patrzyli na mnie. W pewnym momencie wychyliłam się za bardzo i już prawie wyleciałam, kiedy poczułam na swojej talii czyjeś ręce. Musiał być to chłopak lub mężczyzna bo jego ręce bardzo mocno mnie objęły.
-Zgłupiałaś? Chciałaś się rzucić?- zapytała podniesionym głosem chłopak, tak to był młody chłopka. Nie mogłam na niego spojrzeć ponieważ dalej trzymał mnie, mocno zaciskając swoje dłonie na moi brzuchu.
-Możesz mnie już puścić?- zapytałam delikatnie.
-Jeśli obiecasz mi że już nigdy nie będziesz próbowała się zabić.- powiedział już spokojniejszym głosem.
-Ja nie chciałam się zabić.- powiedziała szybko.
-Nie znam Cię, więc nie mogę Ci wieżyc.- odparł.
-A ja nie znam Ciebie więc nie będę obiecywać.- odbiłam piłeczkę.
-W sumie to masz racje.- powiedział i w końcu mnie puścił, szybko odwróciłam się i zobaczyłam chyba najpiękniejsze oczy jakie kiedykolwiek widziałam. Błękit. Cudowny błękit i do tego postawione trochę do góry blond włosy. Nie mogłam nic powiedzieć.
-To może poznamy się?- zapytał.
-Wolałabym nie.- wypaliłam za szybko, chłopak speszył się i posmutniał. Skąd to wiedziałam? Widać było to po jego oczach. Bo jak to mówią z oczu wyczytasz wszystkie emocje i uczucia.
-Ach tak rozumiem.- powiedział po chwili.
-Przepraszam, tu nie chodzi o to że nie chce. Nie jestem najlepsza w poznawaniu innych osób, dlatego jestem raczej typem samotnika.
-To dlatego chciałaś skoczyć ?- zapytał.
-Ja nie chciałam skoczyć.- podniosłam głos.
-Przepraszam, ale tak to wyglądało.
-Robię tak codziennie.-powiedziałam pokrótce i usiadłam na małej barierce odgradzającej ulicę od chodnika.
-Dlaczego?- zapytał siadając obok mnie, popatrzyłam na niego i nie wiem dlaczego ale poczułam w środku że muszę w końcu komuś się wygadać. I w tym momencie wypadło na niego.
-Spring.-powiedziałam i wyciągnęłam do niego rękę, chłopak zrobił wielkie oczy , ale szybko złapał bardzo delikatnie moją dłoń i lekko potrząsną.
-Niall.-odparł.- Twoje imię jest takie inne, niespotykane.- dodał.
-Zdziwiłbyś się gdybyś poznał imiona moich starszych sióstr.- zaśmiała się.
-Niby czemu?- zapytał.
-Mam jeszcze trzy siostry, a nasze imiona to cztery pory roku.- powiedziałam.
-Łał fajnie.- uśmiechną się szeroko, co ja odwzajemniłam. I w tym momencie uświadomiłam sobie że od trzech miesięcy to był mój pierwszy szczery uśmiech.- To wasi rodzice muszę być nieźle pokręceni.- dodał, a mój uśmiech tak jak szybko się pojawił, tak szybko znikną.
-Byli pokręceni.- odpowiedziałam cicho, chłopak nic nie powiedział więc mówiłam dalej.- Zginęli w wypadku samochodowym dokładnie trzy miesiąc temu w tym miejscu.-pokazałam na nie pasującą część balustrady mostu, chłopak nic nie mówiąc przytulił mnie. Tak właśnie tego było mi trzeba.
-Przykro mi i przepraszam.- powiedział po chwili.
-Za co?- zapytałam.
-Za to że myślałem że jesteś jakąś niezrównoważoną dziewczyną która chce tak po prostu się zabić.- powiedział.-Przychodzisz tu codziennie i spędzasz tu cały dzień, prawda?- zapytał. Popatrzyłam na niego, patrzył na mnie tymi swoimi oczami, nie mogłam tego wytrzymać i odwróciłam wzrok.
-Skąd to wiesz?- zapytałam.
-Przejeżdżam tędy do pracy każdego dnia i zawsze Cię widzę, ale nigdy nie przechylałaś się za barierkę.
-O to ile ty masz lat?- zapytałam.
-19.- odpowiedział.- A Ty?
-Co ja?- popatrzyłam na niego zdziwiona.
-Ile Ty masz lat?
-A o to Ci chodzi, 21 marca skończę 17.
-Czyli i tak jesteś młodsza o trzy lata.-powiedział z wielkim uśmiechem.
-I z tego tak się cieszysz?- zapytałam.
-Tak, będę mógł się Tobą opiekować.-powiedział dumnie wypinają pierś.
-Dobre, nie potrzebuje opiekunki.
-Ja nie będę opiekunką, tylko przyjacielem.- uśmiechałam się na siłę.
Będzie przyjacielem? Tak to dobrze, niech zostanie tylko przyjacielem.
-Dobrze.-powiedziałam.
-To teraz jak na przyjaciela przystało zabieram Cie stąd.- powiedział wstając.
-Chciałabym tu jeszcze chwilę zostać.- odpowiedziałam patrząc w dal.
-Na dziś już Ci wystarczy.-popatrzyłam na niego wrogo.- Muszę o Ciebie dbać i myślę że jest Ci strasznie zimno w tych trampkach i kurtce.- dodał, a ja popatrzyłam na swoje stopy. Rzeczywiście było mi zimno, ale nie chciała się stąd ruszać. Oni tu są czuję ich obecność.
-Chce zostać.-powiedziałam, obracając w rękach resztę kwiatów.
-Spri...- zaczął, a ja popatrzyłam na niego ze łzami w oczach. Od śmierci taty nikt tak do mnie nie powiedział. - Coś powiedziałem nie tak?- zapytał.
-Mój tata...- przerwałam, a on patrzył na mnie wyczekująco.- tylko ona tak do mnie mówił.
-Przepraszam.- powiedział i przytulił mnie do siebie.
Teraz wiedziałam że właśnie oni zesłali jego na moja drogę.
-Dobrze możemy już iść.-powiedziałam.
-Na pewno? Nie chcesz jeszcze tu posiedzieć?
-Nie, na dziś wystarczy.- odpowiedziałam, wyswobodziłam się z jego uścisku i podeszłam do barierki. Czułam na sobie przeszywający wzrok blondyna, jak mówił teraz będzie mnie pilnował na każdym kroku. Popatrzyłam na kwiaty, później w dal. Ułożyłam bukiet na balustradzie i wyszeptałam:
-Dziękuje Wam za to że zesłaliście właśnie jego na moją drogę.- kiedy skończyłam śnieg zaczął padać jeszcze bardziej. Jak mówiła staruszka to jest znak od nich.
-Kocham Was.-powiedziałam jeszcze i podeszłam do Nialla.
-To co idziemy?- zapytał, ja tylko pokiwałam głową, on zdjął z siebie kurtkę i zarzucił na moje ramiona. Nie miałam siły się z nim kłócić, więc tylko wtuliłam twarz w materiał ubrania. Chłopak przysunął się do mnie i objął ramieniem, tym razem wtuliłam się w niego i tak szliśmy w stronę czarnego samochodu.
-Dlaczego idziemy tam?- spytałam.
-Odwiozę Cię do domu.- powiedział i otworzył mi drzwi żebym wsiadła, podziękowałam mu skinieniem głowy i wsiadłam.
Niall szybko obiegł samochód dokoła i usiadł za kierownica. Podałam mu szybko adres i ruszyliśmy.
Nie rozmawialiśmy, właśnie teraz rozmowa nie była nam potrzebna. Popatrzyłam na chłopaka, był bardzo skupiony na drodze i jechał z określona prędkością. Po piętnastu minutach byliśmy pod moim domem.
-Jesteśmy.-oznajmił.
-Dziękuje za odwiezienie.- powiedziałam.
-Od tego są przyjaciele.- odparł, uśmiechnęłam się do niego.
-To może wejdziesz na chwilę?- zapytałam.
-Nie będę przeszkadzać pewnie siostry czekają na ciebie z kolacją.
-Nie wydaje mi się.
-Może innym razem.-powiedział.
-Mam nadzieje.
-Dasz mi swój numer telefonu?- zapytał.
-Jasne.- odparłam i podyktowałam mu ciąg cyfr.- To do widzenia.- powiedziałam i chciałam wysiąść, ale blondyn mnie zatrzymał.
-Do zobaczenia wkrótce.-powiedział i złożył na moim lodowatym policzku pocałunek, po którym zapewne pojawił się wielki rumieniec.
-Do zobaczenia.- powtórzyłam i pośpiesznie wyszłam z samochodu.
Szybko wbiegłam po schodach wyciągając z kieszeni spodni kluczyki, otwarłam drzwi i krzyknęłam:
-Jestem!- nie dostałam żadnej odpowiedzi. Weszłam do kuchni, a na stole zobaczyłam kartkę.
" Jesteśmy u Danielle.
Dzwoniłam ale nie odbierałaś, jak wrócisz to daj znać, przyjadę po Ciebie.
Winter"
Nie miałam ochoty siedzieć teraz ze znajomymi mojej siostry. Zmięłam kartkę i wyrzuciłam ją do kosza. Wzięłam z koszyka na owoce, jabłko. Właśnie ono będzie moja kolacja świąteczną. Poszłam do pokoju zdjęłam z siebie kurtkę Nialla którą zapominałam oddać, przed powieszeniem jej na krześle zaciągnęłam się jej zapachem. Pachniała nim. Przebrałam się w getry i sweter. Na stopy założyłam tenisówki, a na głowę oczywiście czapkę.
Z powrotem zeszłam na dół, gryząc wcześniej wzięty owoc, położyłam się na kanapie w salonie i zaczęłam oglądać jakiś świąteczny filmy, który i tak mnie nie interesował bo w mojej głowie miała cały czas obraz tych pięknych niebieskich oczu. Po zjedzeniu mojej "kolacji" nie wiem kiedy zasnęłam.
***
To teraz skupiam się na tym blogu ;))
I mówię już teraz że rozdziały nie będą pojawiały się tak często jak na "Forever and almost always"
Wiecie szkoła i te spraw, bardzie pewnie te sprawy niż nauka ale cii :P
A i do bohaterów dodałam Eleanor i Perrie ;)
Myślę że nie będziecie złe :P
A i do bohaterów dodałam Eleanor i Perrie ;)
Myślę że nie będziecie złe :P
Dziękuję za komentarze ;***
Kocham Was ;D
Do następnego ;***
bardzo fajne ;)
OdpowiedzUsuńi rozumiem , że nie będziesz tak często dodawać ;)
czekam na następny ;]
Nie, no coś ty, nie będę zła, że je dodałaś :)
OdpowiedzUsuńOsobiście, to muszę przyznać,
że nie lubię Perrie, ale to inną drogą...
Cieszę się, że tak szybko zaczęłaś pisać o chłopcach <3
Zresztą jak na razie jest tu tylko Niall, ale z czasem na pewno reszta także się pojawi :)
Czekam na nexta :**
Pozdrawiam, Nialler <3
PS. Ja jeszcze nie skończyłam mojego opowiadania!
UsuńPo prostu chyba mnie źle zrozumiałaś :D
27 to miał być ostatni, ale postanowiłam przedłużyć opowiadanie o kilka rozdziałów więcej :)
Fenomenalny rozdział. Żal mi Spring, ma dopiero szesnaście lat i już zdążyła stracić oboje rozdziców jednocześnie. Widać, że to przeżywa, jak każda z dziewczyn na swój sposób. Fajnie, że los zesłał jej Nialla, bo gdyby nie on, mogłaby spaść z tego mostu do Tamizy. Może będą kiedyś razem? Fajnie by było, ale jak się okazuje jest jeszcze Max, do którego Spring ciągnie jak wpsomniała w ,,dziwny sposób''. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i życzę weny :)
OdpowiedzUsuńrobi siee coraz ciekawiej ; dd
OdpowiedzUsuńNiall jest słodziakiem. naprawdee ; )
współczuje Spring... taka młoda, a rodzice jej zginęli. ale niestety życie bywa czasami okrutne.
czekam z niecierpliwością na następny ; *
może dowiem siee co tam było u tej Dan, hmmm? ; d
Jejku, jejku, jejku, jak ja Cię "zaniedbałam"! Przepraszam, że tyle czasu mi zeszło, by tutaj dotrzeć. Ugh, zła ja. Ale już jestem i postaram się wszyściutko szybciutko nadrobić. Boże, płakałam jak zawsze. Ach to Twoje przekazywanie emocji. Jezu, biedne dziewczyny, biedna Spring. Ta rozmowa ze starszą panią na cmentarzu... i ten śnieg, który jest dla niej niczym coś dobrego zesłanego przez rodziców. Aww. Mam nadzieję, że dziewczyny w końcu ułożą sobie życie i między nimi będzie lepiej. Powinny się zjednoczyć, byłoby im łatwiej zażegnać ból, tak sądzę, ale cóż. Wow, spotkanie z Niallem *-* O matko, co by było, gdyby tak ona wyleciała przez tę barierkę? o,o Nie dziwię się, że Spri się go nie bała, ani nic. To znaczy, zapewne musiał wyglądać bardzo niewinnie i od razu ruszył z pomocą. To takie słodkie, że on się chce nią opiekować. I to jeszcze słodsze, ze ona pomyślała, że on jest "darem" zesłanym przez rodziców. awww. Dobra, bo się rozpłynę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i lecę czytać kolejny!
{po raz kolejny wybacz, że tak nagle przestałam czytać i komentować}